Witajcie,
zniknęłam dawno, nawet nie sprawdziłam kiedy, można powiedzieć, że posypało mi się życie, albo przynajmniej to, co ja uważam za treść mojego życia.
Mój mąż, ostatnia bliska mi istota, jest ciężko chory.
Co ja tu zatem robię?
Jak zawsze, próbuję odzyskać kontrolę nad czymkolwiek. Tym razem walka jest potrójna.
Walczę by być chuda (kontrola nad czymkolwiek...)
Walczę o swoje zdrowie (siadają mi stawy i wątroba, tudzież co innego, bo nie mam czasu się dokładniej zbadać. Skóra i włosy też w sumie, jak już to po całości)
Walczę by mieć więcej siły dla Niego. By się do czegoś przydać, bo taka 80kilogramowa kulka nic nie może i nic nie da rady.
Przez najbliższe 100 dni będę się starała pisać codziennie. Po to, by złapać rytm.
Pierwszy tydzień przeznaczam na zejście z niezdrowych przekąsek do zera i zastąpienie białego pieczywa chrupkim i kaszami. Potem zobaczymy, ile będę miała sił, żeby ograniczać ilości, w każdym razie zamierzam jeść wyłącznie zdrowe produkty, bo siła fizyczna i kondycja naprawdę są mi potrzebne.
Ponieważ w ostatnim pół roku w zasadzie tylko spałam, chodziłam do pracy i po szpitalach, to nic nie ćwiczyłam (miałam to gdzieś, to nie kwestia braku czasu), teraz zamierzam ruszać się po 15 minut dziennie, a od czerwca już coraz więcej/dłużej. Na razie chodzi o zrobienie rutyny.
Jeśli któraś z Was jeszcze tu zagląda to będę wdzięczna za wsparcie i komentarze, które mnie zmobilizują. Dzięki, że zawsze wcześniej byłyście, to dla mnie dużo znaczyło.